piątek, 20 grudnia 2013

      Bardzo często myślami wracam do czasów z liceum. Był to chyba najlepszy okres w moim życiu, taki jaki już na pewno się nie powtórzy. Wydarzyło się bardzo dużo, przewinęło się wiele znajomości i ja dojrzałem do pewnych, na prawdę ważnych decyzji.
      Gdy poszedłem do liceum byłem dość pewnym siebie, też trochę  zamkniętym chłopakiem. Mimo wielu wad i pewnego rodzaju nieśmiałości znalazłem wielu przyjaciół, naprawdę wielu przyjaciół. Otaczałem się w kręgu zaufanych osób, ale nikomu nie potrafiłem zaufać w 100%.
      A to dlaczego? Dlatego, że ja również ich wszystkich okłamywałem i wyszedłem z założenia, że skoro ja nie chcę (boję się) powiedzieć 100% prawdy o sobie, to wszyscy inni na pewno też nie mówią prawdy. 
      Żyłem w zakłamaniu od dziecka, po części dalej muszę... Lecz nadeszła chwila, która obróciła mój świat i moje relacje z rówieśnikami o 180 stopni. Dojrzałem do comming outu. Oczywiście, jak to ja, zrobiłem to w najgorszy możliwy sposób. Komu powiedziałem pierwszemu? Oczywiście największemu Katolikowi w klasie i w ogóle nieznanej mi dziewczynie, bo wszystko miało miejsce na imprezie. Jak można się domyślić, po ciężarze który z siebie wyrzuciłem przepłakałem następne pół imprezy i popsułem sobie totalnie nastrój. 
      Ale to co jest najważniejsze! Nie spotkałem się z żadną obelgą, żadną obrazą, nie akceptacją, niezrozumieniem u moich znajomych, przyjaciół. Wszyscy zachowali się naprawdę dojrzale i XXI-wiecznie, czyli nowocześnie, prospołecznie. Wszyscy oni rozumieli, że wśród nas, żyją osoby, które nie są "normalne", ale że te osoby mają prawo żyć, kochać...
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz